Zaloguj się do portalu romanscy.malopolska.pl | Nie masz konta? Zarejestruj się.

Wspomnienie o Seniorce rodziny

Stefania urodziła się w 1914 r. w Stróżach, w rodzinie Jana i Zofii Romańskiej z d. Gryzło. Była pierwszym dzieckiem tego małżeństwa i siostrą czterech później urodzonych braci: Juliana, Karola, Eugeniusza i Władysława. Była też przyrodnią siostrą Zofii, Stanisława, Heleny, Anny i Wiktorii, dzieci Jana Romańskiego z pierwszego małżeństwa z przedwcześnie zmarłą Barbarą Wójcik.

Szkołę powszechną ukończyła w Stróżach. Wiemy także, że uczęszczała do Seminarium Nauczycielskiego, lecz go nie ukończyła. Jako młoda dziewczyna, pracowała w bufecie przy stacji kolejowej w Stróżach, a że była ładna, nie brakowało Jej adoratorów. Wybrała jednego z nich - Kazimierza Gurbę, z którym wzięła ślub w sierpniu 1938 r. Opuściła wtedy ukochane Stróże i udała się z mężem do Polan koło Krynicy, gdzie prowadzili sklep.

Po wybuchu wojny w 1939 r. i  mobilizacji Tato został wcielony do wojska. Mama natomiast, będąc w stanie błogosławionym, wróciła do Stróż, skąd wraz z częścią rodziny udała się na "uciekinierkę", osiadając w Kołomyi. Tam dotarła do Niej wieść, że Kazimierz zginął na wojnie. Ubrana w żałobę, opłakiwała śmierć męża. Po pewnym czasie Tato wróciwszy do domu w Stróżach nie zastał Mamy. Dowiedział się jednak, gdzie przebywa wraz z rodziną. Postanowił ich odszukać. Zaopatrzony w żywność, ruszył w drogę docierając do rzeki San, którą udało mu się pokonać wpław. Gdy znalazł się pod wskazanym adresem, a była to niedziela, nie zastał Mamy, która w tym czasie była w kościele. Czekając na Jej powrót, ukrył się w sąsiednim pokoju. Jakaż była radość i zdumienie Mamy, gdy zobaczyła męża żywego i w pełni sił. Natychmiast podjęli decyzję o powrocie do rodzinnego domu, (tym razem rzekę przepłynęli wynajętą łódką), docierając szczęśliwie do Stróż. Tam właśnie urodziłem się w listopadzie 1939 r. Tato podejmował wszelkie starania, by zapewnić rodzinie byt, tym bardziej, że w kolejnych latach urodziły się siostry Irena i Krystyna.

Jako małolat pamiętam niektóre zdarzenia z przeszłości, np. obecność żołnierzy niemieckich w okresie Świąt Bożego Narodzenia, chyba w 1944 r., a w późniejszym czasie żołnierzy rosyjskich. Mama w tym czasie zajmowała się domem i dziećmi, pomagała też w pracy Ojcu i niektórym siostrom spośród rodzeństwa. W 1945 r. zamieszkaliśmy cała rodziną w Ropie, gdzie Tato otworzył warsztat i sklep masarski. Mama stała się główną podporą w prowadzeniu tej działalności. Tutaj rodzina powiększyła się o siostrę Alicję i brata Jacka.

Niezależnie od obowiązków zawodowych Rodzice nasi uczestniczyli w życiu towarzyskim i kulturalnym wsi. Początkowo Mama prowadziła też stołówkę, bo chętnych do wyżywienia było wielu, a brakowało wiejskiej restauracji.

Z biegiem lat dzieci dorastały, kończyły szkołę podstawową w Ropie i rozpoczynały naukę w szkołach średnich przebywając w internatach w Grybowie, Bystrej,  Gorlicach, Bobowej i Nowym Sączu. Mama "łamała" sobie głowę jak temu wszystkiemu podołać. Była częstą klientką poczty wysyłając swoim dzieciom paczki żywnościowe.

Mimo licznych obowiązków nie traciła kontaktu z rodziną i często gościliśmy w Stróżach. Szczególnie ciepło wspominamy wizyty z okazji  Wszystkich Świętych. Gdy docieraliśmy z Polnej (z grobów Dziadków ze strony Taty) czekał na nas zawsze wyśmienity obiad u wujka Władka i cioci Gieni. Po takiej marszrucie smakował wyjątkowo. Tam też często spotykaliśmy przyjezdną rodzinę. Również w wakacje jeździliśmy z Mamą pomagać przy żniwach (koszenie, zwózka zboża i młocka) i do dziś pamiętamy utrudzonego na ojcowiźnie wujka Władka, który wracał z pracy (często po nocy), zmieniał ubranie i rozpoczynał "drugi" etat. Jako najstarszy z rodzeństwa pracowałem  najczęściej, początkowo z wujkiem Julkiem, potem Władkiem. Oj, jak smakowało zsiadłe mleko i jedzenie w polu, gdy przyniosiła je babcia Zosia.

Nasza Mama była osobą bardzo wrażliwą i uczuciową. Bardzo przeżywała nasze "wzloty i upadki". Zawsze miała czas, aby z nami porozmawiać i udzielić właściwych rad. Gdy pozakładaliśmy rodziny, z wielką serdecznością przyjmowała naszych współmałżonków. Ogromnie cieszyła się rosnącą gromadką wnuków, które do chwili obecnej z rozrzewnieniem wspominają wakacyjne pobyty u dziadków. Po likwidacji masarni i sklepu Tato pracował w Gminnej Spółdzielni jako sprzedawca w barze, potem w sklepie przemysłowym. Wydatnie pomagała mu w tym Mama. Pracowali także wspólnie w "Kiosku Ruchu" - co ciekawe przyczyniła się do zwiększenia obrotów przez sprzedaż plastikowych kubków miejscowym "smakoszom" mocnych trunków. Niestety czas szybko mijał. W roku 1980 zmarł nasz Tato. Mama nadal pracowała w Kiosku Ruchu, a ponieważ nie lubiła przebywać w domu sama, często pomieszkiwała u córki Alicji. Z upływem lat zaczęły się kłopoty ze zdrowiem. Nie lubiła jednak o tym mówić. W roku 1988 na krótko znalazła się w szpitalu i dzień przed Wigilią zmarła.

Syn - Jerzy Gurba

Wspomnienie o mojej teściowej

Na wieść o tym, że Jurek chce mnie, po sześciotygodniowym "chodzeniu", przywieźć do Ropy Teściowa "zdębiała", była pewna, że Jurek musi się żenić. Nie musiał, ale ten pośpiech był podejrzany. W takiej atmosferze jechałam do Ropy bardzo onieśmielona, niepotrzebnie, bo zostałam przyjęta bardzo serdecznie. Wtedy też ustalono datę ślubu i tak po "trzymiesięcznym narzeczeństwie" pobraliśmy się 26 grudnia 1964 r.

Teściowa stała się moją starszą przyjaciółką, udzielała wielu porad, np. "Nigdy nie przyznaj się mężowi ile masz pieniędzy, bo kobieta zawsze żałuje na swoje potrzeby, a nie powinna, bo nie zaniedbując rodziny, ma sobie kupić krem i iść do fryzjera". Sama dawała temu przykład, była zawsze elegancko ubrana, uczesana i umalowana.

Najbardziej jednak zapamiętałam jej opinię, gdy została babcią. Otóż pewnego dnia, przyjaciółka Krysi zapytała ją, co poczuła, gdy została babcią. Wtedy moja mądra Teściowa odpowiedziała: "Wiele bym dała za to, by zostać na nowo młodą mamą, ale jak bardzo byłabym nieszczęśliwa, gdybym mając syna i synową, nie mogła zostać babcią".

Teściowa bardzo lubiła dawać i dostawać prezenty. Pamiętała, co od kogo ma (przypominała jej o tym wnuczka Ewa) i zawsze była ubrana w to, co otrzymała od darczyńcy, podkreślała jak bardzo cieszy się z tych właśnie podarunków.

Wnuki przed wyjazdem zawsze dostawały coś do skarbonki, babcia żegnając je, ze łzami w oczach, upominała: "Nie mówcie dziadziowi, że już coś macie od babci ". Dzieci przy pożegnaniu z dziadkiem, gdy były pytane czy mają jakiś upominek, milczały i dostawały od dziadzia ponownie.

Teściowa, pedagog bez dyplomu, często dając różne przykłady z życia, uczyła. W czasie dyskusji na temat: "Jak należy postępować, by żyć w zgodzie z teściową?" odpowiedziała mi: "Każda córka postępuje tak, jak nauczyła ją matka, teściowa może wszystko robić inaczej, synowa młodsza to powinna ustąpić". My wypracowałyśmy kompromis, nigdy nie posprzeczałyśmy się. Wspominam ją bardzo ciepło i serdecznie.

Synowa - Zofia Gurba -żona Jurka